Szanowni Państwo,
czy już przekazaliście 1 % w swoich rozliczeniach podatkowych, my już tak! Pack4you w tym roku pomaga Maksiowi i również zachęcamy Państwa do tego.
A oto historia Maksia opisana przez rodziców:
Maksio w październiku 2014 skończył roczek. Kaszel męczył go od jakiegoś czasu. Pojawiał się bez powodu, nie ciągnął za sobą przeziębienia ani żadnej innej choroby. Potem zaczęły pojawiać się siniaki wokół oczu. Miały dziwny kolor, od razu były fioletowe i zaraz znikały. Najpierw rodzice myśleli, że może uderzył się zabawką albo w nocy podczas spania. - Przykro było słyszeć podejrzenia, że go bijemy. – przyznaje mama. - Ale my wiedzieliśmy, jaka jest prawda, więc tym bardziej martwiliśmy się, że coś jest nie tak, skoro te siniaki pojawiają się bez powodu. Do tego blady się zrobił, oczy zaczął otwierać tak szeroko, jakby je wytrzeszczał. Morfologia wyszła zła, badania tarczycy – wszystko w porządku, trzeba było szukać gdzie indziej. – Jakie on ma piękne oczy! – mówili lekarze podczas badań. - Więc skoro nawet lekarze zachwycali się oczami Maksia, nie zauważyli, że coś jest nie tak, to może rzeczywiście szukamy czegoś, czego nie ma? –zastanawiała się mama. Aż trafili na lekarza w Hajnówce, który od razu zwrócił uwagę, że z oczami Maksa jest coś nie tak. Stwierdził też powiększoną wątrobę. Dopiero później okazało się, że już wtedy ten lekarz wiedział, że to nowotwór, ale nic nie mówił rodzicom, tylko wysłał na badania do Białegostoku. Jedziemy z Maksem na hematologię do Białegostoku? – w drodze mama Maksa zadzwoniła do swojej siostry. – Na hematologię? Ale po co? Ewka, Ty nie wiesz, że to jest z rakiem związane? – odpowiedziała. – Co Ty mówisz? To nie możliwe… Gdy Pani doktor weszła do gabinetu, mama Maksa wstała. – Nie, nie, proszę usiąść – powiedziała lekarka. – Już wtedy wiedziałam, że nie ma dobrych wieści. Maks ma nowotwór, neuroblastoma IV stopnia. To jest najwyższy stopień zaawansowania choroby, dodatkowo występuje mutacja N-myc, co daje złe rokowania… - Nie docierało do mnie to, co słyszałam. A Pani doktor mówiła dalej… - Guz pierwotny jest w jamie brzusznej. Wystąpiły przerzuty do wątroby, mózgu, kości. Leczenie rozpoczęło się natychmiast. Maks miał wtedy 12 miesięcy. Lekarze podjęli leczenie według protokołu COJEC: operacja, chemioterapia plus autoprzeszczep szpiku, radioterapia, retinoidy. Życie rodziny rozłamało się na pół – mama zamieszkała z synkiem w szpitalu w Białymstoku, tata został z córeczką w Bielsku Podlaskim. Innego wyjścia nie było, trzeba było zacząć trudną walkę o dziecko. Po pierwszych 7 cyklach chemioterapii guz w brzuszku zmniejszył się o połowę, jednak nerki są bardzo słabe. W lutym 2015 jest planowana operacja wycięcia guza i dalsze leczenie według planu. Lekarze robią, co mogą, jednak już teraz powiedzieli rodzicom, że ostatni etap leczenia nie jest dostępny w Polsce - żeby ratować Maksa przed wznową choroby, muszą wyjechać za granicę. W zaświadczeniu lekarz prowadzący pisze: „Preparat p/ciał nadal nie jest dostępny w Polsce, a koszt takiego leczenia dostępnego w krajach Unii Europejskiej jest bardzo duży i wręcz nieosiągalny dla rodziców naszego pacjenta. Leczenie takie daje możliwość całkowitego wyleczenia pacjenta.” Przed Maksem jeszcze kilka miesięcy leczenia, jednak już teraz zaczynamy zbiórkę na przeciwciała, ponieważ kwota jest ogromna i nie będziemy w stanie uzbierać jej na ostatnią chwilę. Zbieramy na leczenie we Włoszech, ponieważ wierzymy, że nowotwór będzie poddawał się zastosowanemu protokołowi leczenia i uda się wyjechać do kliniki we Włoszech, gdzie leczenie jest tańsze (podstawowy kosztorys to 40 tysięcy euro). Jeśli w trakcie leczenia w Polsce nastąpią komplikacje i będzie trzeba zmienić leczenie, podać dodatkową chemię, to istnieje ryzyko, że Maks nie zostanie zakwalifikowany do leczenia we Włoszech i wtedy trzeba będzie uderzać do kliniki w Greifswaldzie w Niemczech. Tam koszt jest prawie 4 razy większy i są tam leczone najcięższe przypadki... A leczenie w Polsce? Chcielibyśmy, żeby Maks był na liście i jeśli tylko będziemy mogli leczyć się w kraju, nie będziemy jechać za granicę. Jednak pewności nie mamy, żadnego pisma ani kwalifikacji, że będzie to możliwe. Na razie o tym nie myślimy, wierzymy, że wszystko jest w rękach Boga i ludzi, którymi Bóg kieruje – lekarzy, darczyńców, których serca są otwarte na pomoc innym. Chwile zwątpienia przychodzą, jednak nie pozwalamy, żeby nas pogrążyły. Musimy być silni dla Maksa, jest taki malutki, a już musi toczyć walkę o swoje życie. My musimy być przy nim i wspierać go jak najmocniej, żeby mógł tę walkę wygrać. Możemy przez nowotwór stracić synka, ale z pomocą ludzi możemy też pokonać chorobę i cieszyć się, że Maks żyje i jest z nami.
Więcej na stronie więcej https://www.siepomaga.pl/f/pomozim/c/2087